Zaczęłam przechylać się wraz z powierzchnią w stronę wody, próbując odskoczyć gdzieś w bok, ale nie było gdzie. Zostałam szybko przykryta twardą powierzchnią lodu pod zimną wodą. Moje serce waliło jak oszalałe przez nagłą zmianę temperatury, zaczęłam czym prędzej płynąć przed siebie, do najbliższego rowu, który udało mi się cudem znaleźć. Moje pazury zatopiły się w lodzie, tworząc małe dziurki w chwili, kiedy próbowałam wciągnąć się na powierzchnię. Lód był jednak tak śliski, że moje próby szły na marne, przez co ponownie wpadłam do wody. Zanim zdążyłam zareagować, do moich płuc dostała się woda. Zaczęłam się krztusić, nie mogłam złapać tchu. Panika ogarnęła moje ciało, oczy stały się takie ciężkie, że same mi opadły. Świat się rozmazał, chociaż w oddali dostrzegłam gasnące światło. Poddałam się, nie walczyłam, lecz myślałam i wspominałam. Co się stanie z watahą, co zrobią, gdzie pójdą, kto przejmie za mnie stanowisko. Co z moimi marzeniami i planami. Nie tak miało potoczyć się moje życie. Przez swoją głupotę nie doczekam się potomstwa, nie stanę się matką, która z miłością będzie obserwować, jak jej brzdące dorastają i chłoną każde jej słowo. Jak z oddaniem, miłością i pewnością siebie przejmują jej obowiązki, by kiedyś sami spłodzić następne pokolenie Księżycowej Nocy... I to wszystko mnie ominie, bo głupia zostawiłam wszystko i wszystkich, by przeżyć jakąś przygodę, by samej wyruszyć w poszukiwaniu nowego terytorium, jakby to mi nie wystarczało. ,,Mogłam, chociaż poszukać jakiegoś towarzysza" - pomyślałam, czując w sercu dziwnie ukłucie. Ból, który nie był bólem, ale jednak zwał się bólem. Czułam go coraz mniej. Ostatni raz uchyliłam powieki, by spojrzeć na światło, ale zamiast niego dostrzegłam parę znajomych tęczówek, których nie mogłam zidentyfikować, a po chwili poczułam ciepło na ustach. ,,Oddech, powietrze" - zaczerpnęłam się nim, chłonąc, co się dało. Gdy dostałam go wystarczająco dużo, ból rozniósł się po mojej szyi. Zostałam nagle złapana za kark silną szczęką i wyciągnięta na lodową powierzchnię. Mogłam oddychać, choć kaszel skutecznie mi to uniemożliwiał. Walczyłam o każdy haust powietrza, aż w końcu opadłam ze zmęczenia, głośno dysząc. Przymknęłam oczy, lustrując mojego wybawiciela, którym okazał się, być Airon. Alfa Watahy Ostatniej Nadziei. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie z wdzięcznością, choć jego mina wyrażała wściekłość i desperacje.
- Ty mała, czyś ty zwariowała!? Mogłaś zginąć! - wrzasnął, wpatrując się w moje tęczówki, po czym zacisnął szczękę i warknął sfrustrowany. Nie miałam mu za złe jego wybuchu, należało mi się, choć dziwiła mnie jego opiekuńczość.
- Przepraszam — zdążyłam powiedzieć, nim niespodziewanie basior zaatakował moje usta swoimi. O MAMUNIU!
<KONIEC, nie dla psa kiełbasa, nie powiem co zrobiłam Airon'owi po tej akcji>
GRATULUJĘ, ZALICZENIA QUESTU. PUNKTY I PIENIĄDZE LĄDUJĄ DO TWOJEJ KIESZENI!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz